W poprzednim poście wspomniałem o moim dzieciństwie. Pozostaniemy zatem w tej tematyce. Dziś będzie o dobrej zabawie… Tak jak wspomniałem jedną z moich pasji jest zabawa. Dobra zabawa, oczywiście. 😀 Pojęcie co jest dobrą zabawą ewoluowało wraz z przybywającymi na mój kark latami. Ale zacznijmy od początku…
Będąc małym dziecięciem, uwielbiałem bawić się zakrętkami słoików. Jak twierdzi ma rodzicielka godzinami zakręcałem i odkręcałem słoiki… w zasadzie nie wiem jak to skomentować… W końcu męskie geny przeważyły i wybrały pojazdy. Samochody, koparki, wozy strażackie, radiowozy, wszystko co tylko wpadło mi w ręce i miało koła było obiektem wielogodzinnej zabawy. Z czasem odkryłem i pokochałem pociągi. Sam konstruowałem tory, z kartonu powstawały pociągi. Z czasem w domu pojawiła się pierwsza drewniana ciuchcia, bardzo odporna na wszelkie kraksy, upadki i zderzenia jakim ją poddawałem. W tym czasie jedną z największych atrakcji, oczywiście poza regularnymi wizytami w Filharmonii, stały się wycieczki na Dworzec Wileński. Wraz z szanowną rodzicielką spędzaliśmy godziny w oczekiwaniu na kolejne pociągi.
Przełomowym był dzień mych 10 urodzin, gdy w prezencie otrzymałem elektryczną, ciuchcię sterowaną. Cóż to był za szał. Świat już nigdy nie był taki sam, gdy okazało się, że ukochane zabawki można wprawić w ruch, co więcej dzięki systemowi zwrotnic sterować ich podróżą. Zabawki zdalnie sterowane nie były wówczas dostępne w Polsce. Szczytem zabawek sterowanych były ciuchcie elektryczne. I właśnie ten rodzaj zabawy odcisną swe piętno w młodym człowieku… co z tego wniknęło… napiszę wkrótce.
HOUK