Ostatni weekend był dla mnie niezwykle emocjonujący, a to za sprawą rywalizacji Pań i Panów w moim ukochanym cross-country. Z rozrzewnieniem oglądam zawsze wszelkie zawody w kolarstwie górskim. Wspominam zawsze wówczas jak doskonałą zabawą dla mnie był kiedyś ten sport. Na moim MTB’u zjeździłem ongiś niezłe ostępy, a Mai Włoszczowskiej kibicowałem zawsze, uważnie śledząc całą jej karierę. Dziś chylę czoło przed jej kolejnym wielkim sukcesem – wicemistrzowskim tytułem Igrzysk Olimpijskich!
Droga do Rio nie była jednak taka prosta. Maja pierwszy srebrny medal olimpijski zdobyła w Pekinie, 8 lat temu. Przez ten czas przeszła bardzo ciężką drogę, by ponownie powtórzyć ten ogromny sukces. Mimo ciężkiej pracy nie wystartowała w Igrzyskach Olimpijskich w Londynie, ulegając poważnej kontuzji na 3 tygodnie przed startem. Uraz (złamana noga) nabyty przy zjeździe na trwałe zarysował się w psychice Mai. Zawodnicy podświadomie blokują się to takich wydarzeniach. Trener Arkadiusz Perin wykonał solidną pracę, by przywrócić pewność Mai i umożliwić wykonywanie zjazdów jak przed wypadkiem.
W 2014 r. przyjaciel i trener Mai Marek Galiński zginął w wypadku samochodowych. Włoszczowska otwarcie opowiadała jak wielkim ciosem była dla niej ta strata. To właśnie zmarłemu trenerowi Maja Włoszczowska dedykowała wywalczony w sobotę medal. Motto Glińskiego: „Just do you job” zawodniczka miała na opasce w czasie wyścigu. Maja wykonała kawał wspanialej roboty. Z ogromną przyjemnością oglądało się jej jazdę. Była mocna i od pierwszych minut do samego końca, kontrolowała bieg. Niezwykłe ujęcia z drona, pokazały jak wymagające serpentyny pokonywała Maja. Naprawdę wielki szacunek Maju dla Ciebie i dziękuje za wspaniałą zabawę, emocje i radość jakie dostarczyłaś swoim zwycięstwem.